Sprzedawać, czyli szukać oznak zakończenia trendu wzrostowego na akcjach (co sugeruje wiele czynników okołorynkowych), czy jednak „Liquidity is The King” i jedziemy dalej w górę, a to znaczy „kupować” (a przynajmniej „trzymać”).
Sprzedawać, czyli szukać oznak zakończenia trendu wzrostowego na akcjach (co sugeruje wiele czynników okołorynkowych), czy jednak „Liquidity is The King” i jedziemy dalej w górę, a to znaczy „kupować” (a przynajmniej „trzymać”).
Zacznę od wywołanej powyżej płynności dostarczanej (i zdejmowanej) na rynek przez największe banki centralne trudno się nie zgodzić z tezą, że miała (ma?) ona niebagatelny wpływ na zmiany kursów akcji.
Na poniższym wykresie podaży pieniądza generowanej przez FED widać, że pierwszy „zastrzyk” gotówki został wpompowany w rynek amerykański w lutym 2020 roku (1). W tym samym czasie zakończyła się paniczna wyprzedaż akcji (patrz wykres SP500) i rozpoczął się trend wzrostowy, który trwał do końca roku 2021. Wtedy to zakończył się dodruk kasy (szczyt został osiągnięty w listopadzie 2021 – (2)) i zaczęło się zdejmowanie płynności. Trwało ok. roku – dołek w grudniu 2022 (3). Na indeksie SP500 minimum zostało ustanowione w październiku 2022. Od tego czasu mamy kolejny trend wzrostowy, zarówno na wykresie płynności jak i indeksu.
Wykres obrazujący zmianę płynności dostarczaną przez FED. Poniżej SP500 (CFD na S&P500, W1)
Korelacja na powyższych wykresach jest widoczna gołym okiem i choć ostatni „dodruk” jest w sprzeczności do oficjalnych komunikatów wysyłanych przez FED (który deklaruje zacieśnianie polityki pieniężnej aż do osiągnięcia celu inflacyjnego na poziomie 2%), to dopóki „działa” trzeba się stosować do tego co amerykański bank centralny robi a nie do tego co mówi (zgodnie z zasadą: Don’t fight the FED, czyli nie walcz z FED-em).
Z innych czynników przemawiających za dalszymi wzrostami indeksów można wymienić dwa: tzw. „cykl prezydencki” i sezonowość SP500 za ostatnie 20 lat.
Ten pierwszy zakłada, że rynki akcji radzą sobie dobrze w roku poprzedzającym rok wyborczy w USA (czyli właśnie w 2023), co ma swoje uzasadnienie polityczne i działało do tej pory w większości przypadków.
Sezonowość zaś widać na poniższym wykresie. Gdyby i w tym roku miała się powtórzyć, wówczas po niewielkich spadkach we wrześniu/październiku, rynek urósłby do końca roku o ok. 6 punktów procentowych.
Trzeba podkreślić, że oba czynniki mają charakter krótkoterminowy.
Co przemawia za spadkami?
Po pierwsze najbardziej dynamiczne podnoszenie stóp procentowych przez bank centralny w USA w ostatnich kilkudziesięciu latach, biorąc pod uwagę tempo i zakres. W ciągu kilkunastu miesięcy wzrosły one z okolic zera do 5,5%.
Ma to (lub za chwilę będzie miało) ogromny wpływ na obsługę zadłużenia przez wszystkie podmioty na rynku amerykańskim, począwszy od gospodarstw domowych, poprzez firmy (w tym banki!), aż do rządu USA, który jeszcze tylko w tym roku będzie musiał zrolować ponad bilion USD długu.
Najbardziej nieciekawa sytuacja ma miejsce w bankach, z których coraz więcej jest zagrożonych bankructwem, w dużej części za sprawą topniejących wycen obligacji rządowych w ich bilansach. Przedsmak tego co może się wydarzyć mieliśmy na początku 2023, kiedy to zbankrutowało kilka banków, w tym Silicon Valley Bank będący w pierwszej dwudziestce banków w USA z ponad 200 miliardami USD aktywów.
Ta sytuacja nota bene zmusiła FED do „wstrzyknięcia” płynności do systemu bankowego (kilkaset miliardów USD) żeby powstrzymać efekt domina. Pytanie na jak długo to wystarczy, bowiem problem istnieje w całym sektorze i nie zniknie sam z dnia na dzień (więcej na ten temat w oddzielnym wpisie).
Kolejnym wyzwaniem jest w USA rynek nieruchomości, który stanowi swego rodzaju tykającą bombę.
Mianowicie obecni właściciele domów i mieszkań kupowali je wykorzystując kredyty hipoteczne oprocentowane bardzo nisko (2-3%). Są zatem niechętni do ich sprzedaży, bo kolejne zakupy będą finansować płacąc obecne, dużo wyższe odsetki. Wstrzymują się więc, przez co spada znacząco podaż na tym rynku (w lecie liczba transakcji spadła o kilkanaście procent r/r). Wyceny na rynku są nadal bardzo wysokie co powoduje u ich posiadaczy „efekt bogactwa” (tak zresztą jak i wysokie wyceny akcji). I dopóki taki stan trwa wszystko jest OK, ale jeśli nagle część właścicieli zostanie z jakichś powodów ZMUSZONA do sprzedaży uruchomi się efekt domina.
I w końcu sytuacja w zadłużonych firmach, które w najbliższych kwartałach MUSZĄ zrolować kredyty, znowu, na dużo gorszych warunkach.
Już dziś część z nich (m.in. deweloperzy) są nazywani spółkami „zombie” – bo de facto są już bankrutami, a przed formalną upadłością bronią się stosując m.in. „kreatywną księgowość” (np. osiedla widma, sprzedane tylko na papierze). Skala zjawiska idzie w biliony USD.
Papierkiem lakmusowym tego, w którą stronę zmierza amerykańska gospodarka, mogą być… kredyty studenckie, które może nie są w stanie wywołać jakichś większych turbulencji (ich wartość to ok. 1 bln USD vs. na przykład 26 bln USD PKB), ale stanowią bardzo nośny temat medialny ukazujący bardzo dobitnie rozkład całego systemu edukacji, i po trosze finansów w USA). A październik za pasem (rozpoczęcie roku szkolnego) i mówi się coraz głośniej o problemach ze spłatą istniejących pożyczek a jako rozwiązanie wskazywane jest… umorzenie 800.000 z nich.
Do powyższych wyzwań mogących wywołać dotkliwe spadki na rynku akcji w USA dochodzą czynniki zewnętrze, z których najważniejszy to sytuacja na rynku chińskim. Gospodarka radzi sobie coraz gorzej, co przekłada się na wyniki spółek notowanych na tamtejszych giełdach. Dwa chińskie indeksy: Hang-Seng oraz Shanghai Composite należą do najsłabszych w ostatnich latach (patrz wykresy poniżej).
W Chinach, tak jak i w USA, sporym problemem robi się sektor deweloperski. Jeden z czołowych graczy – Evergrande Group – złożył wniosek o upadłość (ok. 300 mld USD aktywów), a o kolejnym, dużo większym chodzą plotki, że ma coraz większe problemy z obsługą zadłużenia.
Kiedyś mówiło się, że kiedy rynek amerykański złapał katar to świat zachoruje za chwilę na grypę. Co zatem powiemy dziś o wpływie chińskiego rynku nieruchomości na światowe giełdy, rynku, który ma wielkość 100 bln USD (porównywalny ze światowym PKB), na którym 100 mln mieszkań stoi pustych, i którego najwięksi uczestnicy chwieją się na nogach?
Może coś w stylu: jak chińska gospodarka złapie katar to reszta świata zachoruje na… C19?
Hang-Seng
Shanghai Composite
Jak wiadomo prognozowanie to trudna sztuka, zwłaszcza jeśli dotyczy przyszłości (jak mawiał podobno Mark Twain), ale jakiś scenariusz na nadchodzące tygodnie, miesiące, kwartały trzeba mieć, żeby móc reagować adekwatnie na wydarzenia rynkowe.
Moim bazowym, czyli najbardziej prawdopodobnym, jest dalsze zacieśnianie polityki pieniężnej na świecie (zarówno poprzez utrzymywanie/podnoszenie stóp procentowych jak i zdejmowanie płynności z rynku), co doprowadzi do jakiegoś spektakularnego upadku. Co konkretnie „pęknie” trudno wyrokować, ale biorąc pod uwagę, że upadek Lehman Brothers (2008) był skali 700 miliardów USD to obecny będzie miał wymiar bilionów dolarów.
A po nim wrócimy do dodruków, dostarczania płynności itp.
Na koniec popatrzmy na charakter ostatnich trzech kryzysów, które miały miejsce od początku XXI wieku, a były to: kryzys „milenijny” (2000), upadek Lehmana (2008) i C19 (2020).
Widać, że reakcja FED-u była z przypadku na przypadek coraz bardziej gwałtowna i koniec końców prowadziła do równie spektakularnych wzrostów na SP500.
I don\’t want those scarfs. I don\’t like the colors. It\’s a big no for me.
Oh come on now.
Absolutely beautiful scarfs.